|

Cartaventura Oklahoma

Czy marzycie o przeżyciu przygody na dzikim zachodzie? Czy lubicie bawić się w berka? Czy oglądaliście stowarzyszenie wędrujących jeansów?

Zapraszam was do zwiedzania Oklahomy

W grze wcielamy się w niewolnika Bassa Reavsa, który stara się wymknąć z rąk jego bezwzględnego pana. W tym zadaniu pomogą nam nasi sojusznicy, których możemy zwerbować po drodze. Służą za taką jednorazową tarczę, które może nas uchronić przed niechybną śmiercią. Tak można się załapać na rozpoczęcie podróży od nowa.

Gra posiada proste zasady oraz zapewnia szybkie rozłożenie. Dosłownie kładziemy talię z pudełka na stole, czytamy kilka pierwszych kart, układamy mapę i możemy już grać.

Na początku mamy tylko kilka lokacji, które możemy odwiedzić. Jednak wraz z rozwojem naszej przygody odkryjemy nowe możliwości oraz poznamy nowych ludzi. Niektóre miejsca wymagają doręczenia konkretnego przedmiotu lub porozmawianie z właściwymi postaciami. Tak jak w dobrych starych RPGach.

Ścieżek jakimi możemy kroczyć jest kilka. Nie jest to może jakiś przytłaczający wybór, ale moim zdaniem starczy to w sam raz. W Cartaventura Oklahoma mamy do wyboru 5 różnych zakończeń. Część z nich jest łatwa do osiągnięcia. Praktycznie prezentują się nam z automatu. By dotrzeć do niektórych musimy się delikatnie wysilić.

Wrażenia

Grając w Cartaventura Oklahoma czułem się jakbym operował książką paragrafową z wizualnymi pomocami.

Przygoda zawarta na kartach jest spójna i pozwala nam wczuć się w te westernowe klimaty.

Rozgrywka jest prosta i bardzo szybka. Szczególnie jak znamy już część kart. Grę przeszedłem na dwa razy. Razem z żoną na zmianę wybieraliśmy drogę jaką się udać. Oczywiście głośno komentując niewłaściwe wybory. Za drugim podejściem sam odkryłem wszystkie zakończenia dosłownie w niecałe 1,5 godziny. Gra oferuje nam możliwość rozegrania Cartaventura Oklahoma w 6 osób. Jednak jakoś tego nie widzę. Zdecydowanie ta karcianka jest za mała na nas trzech lub więcej kowbojów.

Podsumowanie

W dzieciństwie często oglądałem westerny wraz z moim dziadkiem. Później latałem po lesie strzelając szyszkami do drzew. To były dobre czasy. Czasy Siedmiu Wspaniałych oraz filmów Siergo Leone.

Cartaventura Oklahoma zaoferowała mi podobne przeżycie, ale bardziej zbliżone do dema Red Dead Redemtion. Dostajemy główną fabułę, której się trzymamy starając się uciekać przed naszym oprawcom i to tyle. W pudełku dostajemy też jeszcze krótką przygodę w czasach arturiańskich.

Jest to trochę taka książka paragrafowa, które zapewnia nam pomoce wizualne w postaci mapy oraz ładnych rysunków. Za każdym razem kiedy wyruszałem w drogę bawiłem się świetnie przy okazji wydając odgłosy krów, koni oraz kul wystrzelonych rewolwerów. Tak moja żona jeszcze chce być ze mną.

Choć gra oferuje nam 5 różnych satysfakcjonujących zakończeń to czuje, że jest zbyt krótka. Bo wszystko możemy skończyć praktycznie w jedno popołudnie. Później grę możemy przekazać naszemu znajomemu. On może przekazać swojemu itd. Tak jak nasze wędrujące dżinsy. Pasują każdemu jednak zbyt długo się nimi nie nacieszymy.

[Współpraca reklamowa z Muduko]

Podobne Posty