Arcs The Blighted Reach Expansion
Co robi człowiek jak jest chory?
Leży i odpoczywa
Co robi prawdziwy gracz?
Przechodzi całą kampanię Arcs The Blighted reach w jeden dzień!

Z takim silnym postanowieniem spędziliśmy nasz czwartek. Dopadło nas jakieś kosmiczne plugastwo i jedynym lekarstwem było granie w gry planszowe.
Dodatek do Arcs The Blighted Reach Expansion zaprasza nas do przeżycia epickiej przygody złożonej z trzech aktów. Każdy akt zwiastuje jedną rozgrywkę w Arcs z lekko zmienionymi zasadami w porównaniu do poprzedniego aktu. Bo cała galaktyka będzie się zmieniać pod wpływem wybranego przeznaczenia oraz czynów, których dokonaliśmy w poprzednich rozgrywkach.
Pod koniec aktu trzeciego wygra gracz, który zdobył jak najwięcej punktów lub ten, który spełnił ostateczny cel swojego przeznaczenia.
Prolog
Prolog naszej sztuki zaczęliśmy od przeczytania instrukcji. Nie szło to nam dobrze, bo czuliśmy się lekko przytłoczeni nowymi opcjami i możliwościami. Nie potrafiliśmy sobie tego wszystkiego wyobrazić jak to będzie wyglądało podczas naszej gry. Dodatkowo looknąłem sobie kilka filmów o dodatku tak by lepiej przygotować się do naszego całodziennego maratonu. Choć nadal to nie pomogło. W końcu stwierdziliśmy, że gramy i reszta wyjdzie podczas grania. Tak jak lubię najbardziej.

Preludium
Na początku pierwszego aktu musieliśmy wybrać swoje przeznaczenie. Można powiedzieć, że jest to taka droga jaką będziemy musieli obrać by rozwijać nasze opcje w kolejnych aktach. To przeznaczenie zapewnia nam asymetryczne zdolności oraz ukierunkowuje nas na czym powinniśmy się skupić podczas rozgrywki. Wpływa też na sytuację na mapie oraz dodaje nowe zasady do Arcsów.

Ja wybrałem przeznaczenie rzecznika gildyjnego. Moim zadaniem w pierwszym akcie było zdobycie jak najwięcej kart gildyjnych z rynku.
Gosia obrała przeznaczenie partyzantki. Jej celem było przejmowanie inicjatywy i spełnianie ambicji jej zwolenników.
Każdy z nas dostał specjalne karty swojego przeznaczenia oraz instrukcję jak realizować swoje cele.
AKT I
Rozgrywkę rozpoczęliśmy dość standardowo jak to na dwie osoby. Każdy ruszył przed siebie w celu przejęcia nowych systemów oraz zdobycia surowców potrzebnych do rozwoju.

W kosmosie jednak nie byliśmy sami. Bo towarzyszyły nam siły imperium oraz kosmiczne grzyby. Flota imperium była takim neutralnym hamulcem dla naszych negatywnych zapędów. Dzięki temu, że byłem pierwszym regentem to mogłem nimi sterować i walczyć z banitami oraz grzybem. Jednak jakoś tak za bardzo nie czułem potrzeby. W pierwszym akcie bardziej skupiłem się na moim przeznaczeniu niż na wykorzystaniu neutralnej floty. Grzybem też się za bardzo nie przejmowaliśmy. Spacyfikowaliśmy kilka jego siedlisk tak by było go mniej na mapie. Za bardzo nie wiedzieliśmy co to nam da.

Ogólnie nasz pierwszy akt polegał na wyczuciu tych nowych możliwości dodatku. Uruchomiliśmy też kilka eventów i nawet zrobiliśmy jedno spotkanie na szczycie, ale zbyt bardzo nie wpłynęło to na sytuację w galaktyce. Też specjalnie nie czuliśmy potrzeby wymieniania się przysługami. Dlaczego chciałbym pomagać mojemu rywalowi?
Pierwszą rozgrywkę wygrałem ja. Punktowo jednak było dość słabo i zakończyło się 12 do 8 na moją korzyść.
Pierwszy Antrakt
Po każdym akcie następuje przerwa, w której sprawdzamy czy udało nam się spełnić nasze przeznaczenie. Kosmiczna zaraza atakuje, a uszkodzone rzeczy są niszczone. Coś o czym mogliśmy lekko zapomnieć.

W pierwszym akcie udało mi się zrealizować mój cel. Gildie uznały mnie za godnego przedstawiciela. Dzięki temu odblokowałem nową umiejętność dla siebie i dodałem nowe gildyjne karty do rynku. Teraz czekała na mnie ważna decyzja. Bo mogłem zmienić swoje przeznaczenie i wybrać coś nowego lub kontynuować z tym, które miałem. Zdecydowałem się na tą drugą opcję, bo bardzo dobrze mi się grało i chciałem zobaczyć co czeka mnie dalej.
Przez to, że Gosia nie zrealizowała swojego przeznaczenia musiała wybrać zupełnie nowe z dwóch dostępnych. Jej wybór padł na Hegemona. Jej nowym celem było zdominowanie planet za pomocą wbijania banerów w ich powierzchnię. Trochę nie pasowało to do jej pokojowego sposobu grania. Choć jak się później okazało to byłem w błędzie.

Teraz był też moment, w którym moglibyśmy spakować grę do specjalnych pojemników i zrobić save naszego progresu. Jednak naszym celem było ukończenie kampanii w jeden dzień, więc szybko przygotowaliśmy się do następnego aktu. Ciepła herbatka i ruszyliśmy dalej z tematem.
AKT II
Akt drugi zaczęliśmy tam gdzie skończyliśmy. Dodaliśmy kilka nowych rzeczy na mapie, zwiększyliśmy populację grzybów i zaczęliśmy nasze zmagania o Arcsowy tron.

W tym akcie wiedzieliśmy już co robić i wiedzieliśmy jak dążyć do naszych celów. Zaczęliśmy też bardziej świadomie korzystać z edyktów oraz kryzysów. Choć nadal zostawiliśmy flotę imperium w spokoju. Jakoś nikt nie czuł motywacji do korzystania z ich pomocy. Bardziej byli takim bufforem, który przyjmował ciosy od grzyba. Nam to odpowiadało.

Ten akt też należał do spokojnych. Głównie to rywalizowaliśmy o karty gildyjne i wszystkie złośliwości były związane z nimi.
Tym razem musiałem zdobyć więcej kart gildyjnych niż mój rywal i starać się zbierać ich rożne rodzaje.
Gosia musiała przejmować planety i rozprzestrzeniać swoje banery. Jednak nie powiedziałem Wam o najważniejszym. Bo żona dostała jeszcze ogromny statek flagowy. Wszystkie jej miasta oraz porty zostały usunięte z mapy i mogła je budować jako usprawnienia na tej latającej twierdzy. Jej gwiezdny behemot był niezniszczalny i siał grozę wśród grzybiej zarazy. Trochę zazdrościłem jej takiego fajnego bajeru.

Choć mimo posiadania takiej ogromnej przewagi to ja znów okazałem się zwycięzcą. Żona była trochę zniechęcona dalszą rozgrywką, ale powiedziałem jej, że wszystko rozstrzygnie ostatni akt…
Drugi Antrakt
Zarówno żona oraz ja spełniliśmy swoje cele. Choć ja zrobiłem to lekko na styku biorąc pod uwagę, że Gosia cały czas przeszkadzała mi w zdobywaniu kart. Choć trochę było tej walki.
Szybko przygotowaliśmy się do Aktu trzeciego ciekawi co będzie zwiastował finał całej sztuki The Blighted Reach.

Nikt nie zmienił swojego przeznaczenia. Okazało się też, że w trzecim akcie nie musimy już realizować naszego przeznaczenia tylko walczymy na punkty. Dodatkowo nasze przeznaczenia zyskały swoje osobiste ambicje za, które punktowaliśmy pod koniec każdego rozdziału.
AKT III
Ten akt zaczął się od wielu agresywnych zagrań. Doszło też do pierwszych ataków między nami i nie było już tak miło. Chyba każdy już poczuł tą chęć wygranej. Szczególnie pamiętam jedno z chamskich zagrań. Gosia zabrała mi członka gildii. Ja później przejąłem kartę z rynku, która powodowała obrazę na kilku planetach tego samego rodzaju. Dzięki temu musiała odrzucić sporo swoich kart oraz surowców. Jednak ona nie pozostała mi dłużna i swoim okrętem flagowym najechała kilka moich systemów.

Flota imperialna nadal stała w miejscu. Byliśmy zbyt zajęcie walką ze sobą i realizacją naszych ambicji.
Rozgrywka była bardzo wyrównana, a o wszystkim zadecydował ostatni rozdział aktu trzeciego.
Gosia rozstawiała swoje banery i jej hegemonia nie była zagrożona. Musiałem zdobyć tylko jeszcze kilka kart gildyjnych by zrównać się z nią punktowo. Jednak udało jej się pokrzyżować moje plany i nie pozwoliła mi zabezpieczyć nowych kart. Mimo iż zniszczyłem sporą część jej floty to przegrałem na punktach.
Gosia wygrała 114 punktami do moich 97.
Przejście całej kampanii zajęło nam 8 godzin z małymi przerwami na jedzonko i toaletę. Jakby co to pozwalałem na takie wygody…
Fin de Arcs
Podsumowując cały dzień spędzony z Arcsami mogę powiedzieć, że było epicko. Mimo iż początek był dość trudny i trochę nie wiedzieliśmy jak zinterpretować nowe zasady to grało nam się bardzo dobrze. Bo dostaliśmy praktycznie to samo co w podstawowym Arcs, ale urozmaicone o osobiste cele, żyjący i rozwijający się świat oraz mocną asymetrię wynikająca z naszego przeznaczenia.
Moim zdaniem to właśnie wybór naszego przeznaczenia i to w jaki sposób nas ukierunkowało w rozgrywce sprawia, że The Blighted Reach wynosi tą grę na wyżyny świetności. Wszystkie te nowe opcje były spektakularne i pozwalały nam na różny sposób budować nasze gwiezdne imperium. Mimo iż kampania zajęła nam cały dzień to nie czułem zmęczenia rozgrywką. Choć byłem content mimo iż przegrałem finał naszego starcia.

Choć dobrze mi się grało na dwie osoby to sądzę, że Arcs The Blighted Reach lepiej by działał w większym gronie. Trochę brakowało mi tej walki o przejęcie floty imperium oraz to, że raczej nie było sensu dogadywania się w dwójkę na przysługi i inne obietnice. Chętnie zaproszę kiedyś moich znajomych do przeżycia całej tej sztuki.
Jedną z takich rzeczy, które zawiodły mnie to była gwiezdna zaraza. Jakoś nie czułem od nich zagrożenia i raczej nie sądziłem, że zawładną całą galaktyką. Bardziej byli takim przeszkadzaczem i chłopcami do bicia. Szkoda też, że warstwa fabularna dodatku jest taka znikoma. Chciałbym więcej poczytać o różnych rasach oraz o ustrojach, które panują w imperium. Pewnie zapewniłoby mi to większa immersję płynącą z rozgrywki.
Ostateczny werdykt: Arcs The Blighted Reach to przykład jak z czegoś dobrego można zrobić coś epickiego!
Nawet kilka dni po skończeniu naszej kampanii rozmawiamy o tym co moglibyśmy zrobić inaczej i jesteśmy ciekawi co skrywają inne karty przeznaczenia.
[Współpraca reklamowa z Leder Games]
