Cthulhu Death May Die Strach Przed Nieznanym
Jak pozbyć się Cthulhu i jego mackowatych znajomych?
Zapraszam Was na mój poradnik, w którym opowiem wam dlaczego jest to jedna z lepszych gier kooperacyjnych w jakie grałem z żoną.
Cthulhu Death May Die to kooperacyjna gra, w której staramy się odesłać wielkich przedwiecznych do swoich domów. By pozbyć się ich z naszego planu musimy przerwać magiczny rytuał, a później użyć masę kości by zawykrzyknikować ich na śmierć. Wszystko jednak zaczniemy od…
Wyboru poziomu szaleństwa
Wpierw musimy wybrać przygodę jaką chcemy przeżyć. Przynajmniej taką będziemy mieli nadzieję. W pudełku czeka na nas 6 scenariuszy. Każdy z nich to odrębna historia, która raczy nas ciekawą fabułą oraz swoimi mechanikami. Czasami trzeba coś wysadzić, kogoś osądzić, a nawet znaleźć klucze, które zaprowadzą nas do tajemniczej wieży. Jedna z przygód jest nawet po niemiecku. Jednak boje się otworzyć to pudełko bo nie wiem czy tekst na nim mnie obraża czy mówi mi coś miłego.
Cthulubilność stoi tu na wysokim poziomie
Najlepszą rzeczą w Cthluhu Death May Die jest to, że do każdej przygody mogę dodać dowolnego przedwiecznego. Dosłownie z każdej części. Raz zmierzę się z samym Cthulhu, a w kolejnej misji zatańczę z Królem w Żółci. Ja kieruje się zasadą, że im bliżej weekendu tym wybieram bossa z większą liczbą macek…
W Strachu przed Nieznanym czeka na mnie Tsathoggua, który męczy nas wypowiadaniem swojego imienia od tyłu oraz Azathoth czyli mackowaty stwór, który wzmacnia kolegów i bawi się z nimi kooperację. Świetne jest też to, że każdy przedwieczny posiada swoje własne mechaniki, które dobrze oddają jego lovecraftowskie jestestwo.
Tak samo bywa z naszymi badaczami. Możemy mieszać ich pomiędzy wszystkimi pudełkami. Raz sobie zagram zakonnicą, później chłopcem z zapałkami, a w piątek popołudniu Huikongiem.
Do tego otrzymujemy teraz możliwość dodania innych pomniejszych monstruów do każdego scenariusza. Może zwiększa to poziom trudności rozgrywki, ale przy okazji też zwiększa regrywalność gry. Dzięki temu moje pomalowane potworki z pierwszej części nie będą już zapomniane.
Rozgrywka w Cthulhu Death May Die dzieli się na dwie fazy
Naszym pierwszym zadaniem jest przerwanie rytuału. Chodzimy po kafelkach, walczymy z różnymi horrorami i staramy się spełnić cele misji. Prościzna i nie ma co się bać. Przecież nie czeka nas nic złego. Takie uczucie może nam towarzyszyć na początku każdej przygody. Dlatego zapraszam was wszystkich do drugiego etapu gry.
Po tym gdy przerwiemy rytuał (lub nie) to na planszy wyląduje On sam. Ten wielki przedwieczny, którego sobie wybraliśmy. Walka z nim polega głównie na biciu go kostkami. Jednak nie będzie to łatwe. Bo bossowie mają kilka stadiów i każdej zjechanie jednego paska życia resetuje ich zdrowie oraz poszerza ich potencjał. Czuć to, że stają się silniejsi. Czuć też większy stresik i dosłownie nigdy nie jesteśmy pewni czy nam się uda.
Choć to nie jest tak, że jesteśmy bezbronni. Bo podczas rozgrywki zbieramy różne przedmioty, pomocników, a czasami niezbyt przydatne przekleństwa. Wszystkie te czynniki w jakimś stopniu modyfikują nasz styl gry.
W tej nowej części otrzymujemy też magiczne artefakty, które zapewniają nam unikatowe zdolności, a nawet stają się silniejsze kiedy osiągniemy pewien próg szaleństwa.
Jesteś szalony
Jednak najlepszą rzeczą w grze jest balansowanie naszą poczytalnością. Bo im więcej szalejemy to tym silniejsi się stajemy. Odblokowują się nam nowe umiejętności i będziemy rzucali większą liczbą kości. Jednak nie możemy z tym przesadzić. Bo jak dojdziemy do końca toru to jesteśmy po prostu Dead. Dla mnie to jest najlepszy aspekt tej gry. Utrata poczytalności przychodzi z rzutów, wydarzeń oraz od samego przedwiecznego. Choć dzięki przerzutom kości to my sami decydujemy kiedy warto się zatracić, a kiedy zachować rozsądek.
Każde osiągnięcie pewnego progu na torze poczytalności aktywuje też naszą chorobę. W Strachu przed Nieznanym znalazły się moje ulubione. Czyli megalomania i zbieractwo. Idealnie oddają całą moją osobowość…
Podsumowanie
Cthulhu Death May Die Strach przed Nieznanym to typowa, gra dla mnie. Bo ma rewelacyjne figurki, Lovecraftowy klimat, wymagające walki z bossami, a najważniejsze, że podczas rozgrywki towarzyszą nam niesamowite emocje. Szczególnie jak tylko jeden rzut dzieli nas od przegranej. Wtedy biorę w łapę tą wielką garść kości, żona leci jak kamikadze do przodu by utorować mi drogę, a ja dzięki zdolności przerzutu wklepuje przedwiecznemu taką lepę, że ląduje na talerzu z sushi. To jest coś co lubię w grach planszowych.
Plusy
- Balans szaleństwem
- Cthulubilność wszystkich części
- Świetne Figurki
- Lovecraftowy klimat
- Angażujące scenariusze ze swoimi mechanikami
- Prosta mechanicznie
- Radość z otwierania pudełek
- Kooperacyjna przygoda
Minusy
- Niektóre karty odkryć po przebudzeniu rytuału nic już nie dają
- Setup i chowanie pudełek zajmuje trochę czasu
- CMON Insert mówi what?
[Współpraca reklamowa z Portal Games]