Warhammer Time 2: Cursed City

W zeszłym tygodniu uczyłem Konrada gracz w Underworldsy, a teraz odwdzięczył się mi i spełnił jedno z moich planszówkowych marzeń. Bo dzięki niemu zagrałem w Warhammer Quest Cursed City. Gra już kilka razy lądowała w moim koszyku ale jednak nigdy nie doszło do finalizacji zakupu…

Cursed City to dungeon crawler w świecie Warhammera. Od 1 do 4 graczy uda się na miasto by pozbyć się lorda wampirów Radukara oraz jego nieumarłych kolegów. Czeka na nas przeciskanie się przez ciasne uliczki Ulfenkarn, ratowanie jego mieszkańców, zbieranie realm stonów, pozbywanie się czempionów wielkiego złego, a to wszystko w wielu misjach pobocznych, które trzeba wykonać.

Właśnie na taką misję udaliśmy się w ten czwartek. Naszym zadaniem było przeszukania 10 reliktów i ucieczka z nawiedzonej posiadłości.

Przyszliśmy by naparzać się z nieumarłymi i tak też zrobiliśmy w naszej pierwszej rundzie. Szybka szarża na przeciwników i łubudubu. Ja ruszyłem na jednego z czempionów i moje kości oznajmiły mi, że muszę spróbować szczęścia w innej losowej grze. Kiedy aktywowałem drugiego bohatera to tym razem strzelałem celniej. Reszta moich kompanów poszła realizować zadanie.

Ogólnie to na początku szło nam całkiem nieźle. Jednak kiedy przyszedł Mateusz i przejął jednego z moich bohaterów to nagle jakby balans szczęśliwych rzutów został zachwiany. Bo minęło dosłownie kilka rund i prawie gryzł glebę.

Kiedy on leczył się, reszta sprawnie realizowała swoje plany i pokonywała coraz to nowsze hordy mrocznego lorda. Na naszej drodze stanęły szczury, zombiaki, szkielety, nietoperze oraz różne rodzaje wampirów. Praktycznie przeszliśmy przez cały bestiariusz jaki jest dostępny w grze. Nawet pokonaliśmy kilku czempionów.

Finalnie udało nam się spełnić cel misji i wydostaliśmy się z nawiedzonej posiadłości. Nawet wygraliśmy ze słabym(dla nas) ustawieniem potworów, która to niby ja tasowałem.

To teraz pora na pierwsze wrażenia z Cursed City.

Co podobało mi się w grze:

Potwory są mocno zróżnicowane i posiadają różne zachowania. To co zrobią w swojej aktywacji zależy od rzutu kostką. Nigdy nie wiadomo co się trafi ale można mniej więcej przewidzieć czy przeciwnik do ciebie podejdzie czy nie.

Bohaterowie też są różni i każdy z nich posiada swój specjalny atak. Możemy też zainspirować naszym herosów by zyskali dodatkową umiejętność, która pozwoli nam bić mocniej. Ogólnie to taka minigierka, w której musimy zrobić coś specyficznego by się upgrajdować. Fajny patent ale dość szybko wyszło, że niektórzy nie muszą się męczyć by to zrobić.

Figurki są świetnie. Dosłownie WOW. Za to uwielbiam Warhammera. Przy okazji z tego plastiku możemy złożyć kilka band Soulblightów do Warcry. Hmm kuszące…

Bardzo podoba mi się to, że w fazie inicjatywy możemy robić machlojki i przestawiać się w kolejności aktywacji. Kilka razy uratowało nam to tyłek.

W grze występuje ciekawy system ran. Jak dostaniemy obrażenie to ogranicza nam to liczbę akcji jakie możemy wykonać w naszej turze. Bywało to dewastujące dla niektórych graczy.

Wtedy na pomoc przychodzi system dodatkowych kości jakie możemy użyć. Ta wspólna pula pozwala nam robić dodatkowe akcje i czasami prowadziło to do epickich zagrań.

Co rundę zmienia się gracz, który operuje grą i ruchami wrogów. Przez to każdy ma fun z rozgrywki.

Co mi się nie podobało:

Przygotowanie do gry było dość czasochłonne biorąc pod uwagę, że kafelki nie są w żaden sposób oznakowane. Trzeba po prostu intensywnie wpatrywać się w układ mapy w instrukcji by to wszystko poprawnie ułożyć.

Brak insertu. Czyli jak złożysz figurki to musisz go kupić.

Trochę wkurzające było liczenie zasięgu do tego gdzie mają pojawiać się nowe bestie. Przez to rozgrywka nie była płynna bo co chwilę musieliśmy liczyć kafelki.

Poziom trudności Cursed City jest dość dziwny. Bo oprócz tej jednej sytuacji to w ogóle nie czułem zagrożenia ze strony stworów. Ucieczka od potworów i dobre ustawienie były bardzo kluczowe. Tak kluczowe, że nawet nie mieli z nami szans.

Sama misja jaką robiliśmy była dość generyczna i nie pozwalała mi się wczuć w klimat wojennego młotka. Trwała też aż 3 godziny. Trochę długo dla łażenia w kółko i dotykania 10 reliktów na mapie. Słyszałem, że są ciekawsze scenariusze i w takie to bym zagrał.

Podsumowanie

Warhammer Quest Cursed City to trochę taki Zombicide ale z bardziej rozbudowanymi zasadami. Może pierwsza rozgrywka mnie aż nie porwała ale to nie znaczy, że bawiłem się źle. Nawet mam ochotę na kolejną wyprawę. Bo sądzę, że gra ma kilka fajnych konceptów i chce zobaczyć jak one są rozwijane w pełnej kampanii.

Na razie zwalam winę na nudą misję, która wymagała ode mnie biegania w kółko i klikania tych samych reliktów, które co chwile teleportowały się po planszy.

Pierwszy werdykt: Ostrze kołek na drugie podejście

Podobne Posty